Kultura

 

 

   Rocznik Statystyczny za rok 2008 podał, że w całym roku 2008  polskie teatry (wszystkie!) odwiedziło niecało 12 tysięcy widzów! Taka liczba widzów stanowiłaby katastrofę finansową dla jednego teatru, a cóż dopiero dla wszystkich działających w Polsce! Jeśli założymy, że statystyczny polski  teatr dysponuje jedną salą  z  200  miejscami, to cała polska teatralna widownia zmieściłaby się  na sześciu spektaklach (w każdym miesiącu)  w jednym teatrze. W rzeczywistości jest jeszcze gorzej! Jeśli uwzględnimy fakt, że kilka teatrów w Polsce jest przez widzów obleganych, oraz fakt, że duża część widzów, to spędy szkolnej dzieciarni, to okaże  się, że zdecydowana większość polskich teatrów  obywa się ...bez widzów! Jak to jest możliwe? Jak wytłumaczyć  zupełny upadek może nie tyle teatrów  (które sobie, a muzom jakoś tam „działają”), co tradycji chodzenia do nich? Odpowiedź na postawione pytania jest banalna:  za kompletny upadek życia teatralnego w Polsce odpowiada ...mecenat państwa i samorządów roztoczony nad teatrami. Jeśli ponad 95-97 % rocznego budżetu teatru stanowią dotacje państwowe (lub samorządowe), wpływy z wynajmu sal, oraz  kwoty wyżebrane od różnych firm, zaś wpływy ze sprzedaży biletów stanowią tylko kilka procent rocznego budżetu teatru, to  osoby zarządzające polskimi teatrami mogą się bawić w teatr zupełnie ignorując oczekiwania widzów! A ci  oczekują w teatrze ROZRYWKI! W całej historii istnienia teatru, zawsze i wszędzie widzowie oczekiwali tego samego: ROZRYWKI.  Problem polskich teatrów polega na tym, że „wybitni” fachowcy którzy nimi zarządzają uważają, że rozrywka musi być  „wysokiego lotu”, zaś monopol na określenie co należy pod tym pojęciem rozumieć, posiadają tylko oni.  Nieszczęście polega na tym, że gusty polskich „wybitnych” fachowców od teatru, zupełnie rozmijają się z gustami publiczności.  Mając zapewnione finansowanie  ze strony państwa czy samorządów,  „wybitni” fachowcy od teatru mogą olewać prostackie (ich zdaniem) oczekiwania widzów, zupełnie nie zauważając faktu,  że i widzowie olali   polski teatr i ich „wybitnych” twórców! 

   Na organizowany co roku przez Teatr Powszechny w Łodzi, konkurs na komedię,  wpływa kilkadziesiąt sztuk. Członkowie jury (rzecz jasna  „wybitni” fachowcy od teatru) wybierają najlepszą z nich, oczywiście „wysokiego lotu” . Sztuka ta rozpoczyna i kończy swoją karierę na jednym przedstawieniu pokonkursowym, gdyż z jakiś tajemniczych powodów, polskiego teatralnego widza śmieszy zupełnie co innego niż członków jury , „wybitnych” fachowców od teatru.

   Polskie życie teatralne,  ze stanu śmierci klinicznej może wybudzić  tylko i wyłącznie zaprzestanie  dotowania teatrów, zarówno przez   budżet państwa jak i budżety samorządów. Proces taki powinien być rozłożone w czasie na kilka lat. Jeśli teatry byłyby zdane tylko na własne siły i  tylko na pieniądze widzów, więc - nie mając innego wyjścia - zaczęłyby  widza szanować, dostarczając mu towaru którego on oczekuje, a nie bubli  płodzonych przez kolejnych „wybitnych” twórców teatru, którym wydaje się,  że teatr istnieje dla nich, a nie dla widzów.

  Identyczna zasada powinna obowiązywać w całym obszarze kultury: żadnych dotacji ze strony państwa i samorządów, dla  żadnej ze sztuk i dla nikogo z twórców!  Dotowanie jest zabójcze dla sztuki przez duże „S”, zaś sprzyja szerzeniu się  pseudonowoczesnej szmiry i tandety,  a to dlatego, że nie ma żadnej obiektywnej miary pozwalającej ocenić co jest sztuką, a co nią nie jest! Gdyby nawet taka miara istniała, to wspieranie jednych oznacza dyskryminację innych artystów.  Konstytucja RP zabrania dyskryminowania obywateli przez władze państwowe i samorządowe. Jeśli budżet Państwa czy miasta, finansuje wystawę obrazów malarzy z grupy „Alfa”, to uzyskują oni darmową (dla siebie) promocję własnej twórczości, na którą może nie stać malarzy niezorganizowanych  lub zrzeszonych w grupie „Omega”.  Powie ktoś, to niech malarze z „Omegi” też  ubiegają się o dotacje z budżetu. Jeśli by przyjąć taki argument, to konsekwencją będzie lawina wniosków o finansowe wsparcie, złożonych do zarządów miast, gmin czy ministerstw, przez malarzy, rzeźbiarzy, muzyków, poetów, pisarzy, linoskoczków, połykaczy ognia, treserów słoni, itp. Komu sypnąć groszem z państwowej kasy, a kogo odprawić z kwitkiem?  Ci którzy o dotacjach decydują (zawodowi urzędnicy, bądź przypadkowi „wybrańcy” narodu) z reguły nie maja zielonego pojęcia o sztuce.  Kasę otrzymają więc „artyści” którzy mają dojścia  do właściwych  urzędasów, a przy tym sami są nachalni, krzykliwi, mają poparcie wpływowych mediów, głoszą poprawne politycznie poglądy i popierają tych którzy są w danym momencie na „politycznej fali”. Inaczej być nie może i nigdy nie będzie, z przyczyny o której pisałem wyżej: nie ma obiektywnej miary oceny co jest sztuką, a co nią nie jest!

 

   Jakie jest wyjście z tej sytuacji? Zauważmy, że przez tysiące lat  ludzie rozwijali różne dziedziny sztuki, choć o żadnych ministerstwach kultury nie słyszeli.  Zaraz, zaraz zakrzyknie ten czy ów, ale istniał potężny mecenat prywatny, gdyby nie on, to wiele wspaniałych dzieł sztuki nigdy by nie powstało. Otóż to! Trzeba powrócić do tej zasady finansowania sztuki przez prywatny mecenat.  Niech kulturę wspierają zamożni obywatele, kupując jej wytwory. Władza państwowa i samorządowa niech zaś czyni wszystko co w jej mocy, aby społeczeństwo z roku na rok stawało się zamożniejsze.   Taki sposób finansowania kultury zapobiega jej wynaturzeniu się, czyli powstawaniu „dzieł” na które nie ma społecznego zapotrzebowania, a które powstały tylko i wyłącznie dlatego, że jakiś urzędniczyna  sypnął społecznym groszem do kieszeni  wybranego awangardowego artysty. Finansowanie kultury poprzez rynek zapobiega złodziejstwu i marnotrawstwu społecznych pieniędzy.

 

   Ale, ale, powie ktoś...jeśli artyści będą tworzyć dzieła pod gusta masowego odbiorcy, to rynek sztuki zdominuje kicz.  W społeczeństwie wykształciuchów na pewno tak. W społeczeństwie ludzi światłych i wykształconych: NIE!  Jakie jest na to lekarstwo? Edukacja, edukacja i jeszcze raz edukacja. Na szkolnictwo wszystkich szczebli nie wolno skąpić pieniędzy!  Wszechstronnie wykształcony, światły obywatel doskonale odróżni sztukę od kiczu i wesprze ją swoimi pieniędzmi. (Odrębnym zupełnie zagadnieniem jest upadek polskiego szkolnictwa, kształcącego na potęgę całe zastępy wykształciuchów, którym można wcisnąć każdy kit) 

 

   Zamożne, dobrze wyedukowane społeczeństwa zawsze i wszędzie generują popyt na dzieła sztuki, bez pomocy ministrów, prezydentów, wojewodów i innych urzędasów, z reguły nierobów i pasożytów!

   Przyszłość polskiej  kultury zależy – paradoksalnie – nie od tego ile jeszcze wyrwie ona pieniędzy podatników z budżetu, tylko od tego kiedy polski budżet zaprzestanie finansowania jej!  Jeśli to nie nastąpi to cała polska kultura skończy tak jak polskie teatry: z ręką w nocniku!

 

Anthony Ivanowitz

www.pospoliteruszenie.org

14. sierpnia. 2009r