My kulturnyj narod

 

 

   Obsługa karetki pogotowia wezwana do leżącego na jezdni pijaka, została staranowana w trakcie udzielania mu pomocy,  przez samochód osobowy prowadzony przez innego smakosza gorzałki.   Nie wiemy jaki był dalszy los ofiar tego zdarzenia, jednak bez ryzyka popełnienia większego błędu można założyć, że następujący: poszkodowani w tej „pijackiej” kraksie, zostali odwiezieni do szpitala innymi karetkami, którym jakimś cudem udało się do celu dojechać, choć po drodze o mało nie skasował ich pewien operator maszyn rolniczych, który po skończonej robocie golnął sobie kielicha i kombajnem do domu wracał (jakże by inaczej?)...zygzakiem.

   Rannym w wypadku pomocy udzielił w szpitalu lekarz, który miał we krwi 2,6 promila alkoholu. Jeśli nikt z otoczenia lekarza nie zauważył, że jest on narąbany  jak stodoła, to poszkodowani w wypadku opuszczą szpital albo nogami do przodu, albo poważnie zdekompletowani: bez rąk, nóg, uszu, nosów, itp. Mogą też przykuśtykać do domu z jedną nogą krótszą, głusi, ślepi, z wszczepioną żółtaczką, zarażeni kiłą, rzeżączką, a w najlepszym wypadku owsikami.

   Gdyby przypadkowo jakiś pacjent powiadomił policję, że w szpitalu na nocnym dyżurze przyjmuje pijany lekarz, to natychmiast przyjadą po niego policjanci zamroczeni gorzałką, bo oni też mają nocny dyżur. Jeśli wioząc lekarza do Izby Wytrzeźwień, jakimś cudem nie spowodują oni wypadku, to lekarz (po wytrzeźwieniu) stanie przed obliczem prokuratora, który dnia poprzedniego za kołnierz nie wylewał bo rocznicę ślubu świętował, a i tego samego dnia klinem kaca leczył, licząc, że po tej kuracji przestanie się trząść jak telefon komórkowy z włączona wibracją. 

     Na szczęście IV RP jest państwem praworządnym, więc akt oskarżenia przygotowany przez prokuratora, trafi wcześniej czy później (raczej później) do sędziego, którego ujęła policja, gdy w stanie wskazującym na spożycie własne auto prowadził. Ponieważ sędzia bełkotliwie, jednak kategorycznie zaprzeczał by pił alkohol, więc został przez policjantów przewieziony do szpitala na pobranie i badanie krwi i szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafił do lekarza, którego akta sprawy otrzymał do rozpatrzenia i osądzenia. Obaj panowie bardzo ucieszyli się ze spotkania, jednak sumiennie czynili swoja powinność. Lekarz pobrał sędziemu krew do badań, które nie wykazały obecności alkoholu, zaś sędzia zgubił gdzieś akta  sprawy lekarza i nigdy ich nie odnalazł. Z takiego obrotu sprawy obaj panowie byli tak zadowoleni, że wypili zdrowie jeden drugiego, po czym wsiedli do auta i przejechali leżącego na drodze obywatela, (czego nawet nie zauważyli i pojechali sobie dalej) który miał 6 promili alkoholu we krwi. Na szczęście dla tego ostatniego, całe zdarzenie przez przypadek obserwował leżący w rowie (wraz z rowerem) pewien obywatel, który był właśnie w trakcie trzeźwienia. Tenże zatelefonował z telefonu komórkowego- którego na szczęście nikt mu nie ukradł - na pogotowie, które przybyło na miejsce już po dwóch godzinach i to w sile aż jednego zamroczonego alkoholem sanitariusza (pijany lekarz spał w izbie przyjęć), który już miał ofiarę wypadku na nosze ładować... nie zdążył. Z imienin u szwagra wracał  beczkowozem pewien strażak. Wypił trochę - jak to na imieninach- zdrzemnąć się postanowił a zapomniał, że właśnie autem jedzie... jak nie pierdyknie w karetkę pogotowia, w sanitariusza, po leżącym na jezdni pijaku przejechał, rów pokonał i zatrzymał się na rowerze, którego właśnie próbował bez powodzenia dosiąść jegomość, który całą noc w rowie trzeźwiał. W szpitalu, do którego po wielu zabawnych perypetiach w końcu rannych i zabitych przewieziono, pijani lekarze z wielką wprawą czynili swoją powinność, zaś pijani pracownicy prosektorium...... itp.itd.

   Na szczęście IV RP jest państwem praworządnym i wszyscy odpowiedzialni za łamanie prawa, wcześniej czy później (raczej później) poniosą odpowiedzialność karną.  Jeszcze do niedawna gwarantem, że tak właśnie będzie był Minister Sprawiedliwości, który najechał swoim samochodem na inny samochód i trwale okaleczył kobietę, która tym samochodem kierowała. Po 11 latach zabawy w kotka i myszkę, (minister co i rusz zmieniał rodzaj immunitetu, by przed sądem nie stanąć) polski wymiar sprawiedliwości dobrał mu się do skóry  i wymierzył karę więzienia, oczywiście  w zawieszeniu, bo tylko tego by jeszcze brakowało, żeby były minister siedział w jednej celi z pijakami, którzy -„po spożyciu” - ludzi samochodami pozabijali. Dobrze to wróży polskiej demokracji! Optymizm jest tym bardziej uzasadniony, że Prezydentem państwa nie jest już jegomość, który o mało nie runął po pijanemu na grób polskich oficerów w Katyniu, a jeszcze wcześniej – mając mocno w czubie- w gmachu ONZ polska flagą się owijał, bełkocząc (czy może śpiewając?) coś przy tym. Obywatel ten tak wizerunek III RP popsuł,   że premier IV już RP, pilnie musiał powołać specjalny urząd, który by odbudował  pozytywny wizerunek naszej ojczyzny w światowych mediach,   zrujnowany przez   Kwaśniewskiego i jego elektorat. Zapewne urząd ten ma już za sobą huczną „parapetówkę”, więc  już dwoi się i troi, by światowej opinii publicznej wyjaśnić, że Polska nie jest częścią Rosji, i że  wiecznie pijanych dzikusów jak tam, w naszym kraju nie uświadczysz!

 

Anthony Ivanowitz

15.sierpnia.2006r

www.pospoliteruszenie.org

.