Do kandydatów debili powyborczych słów kilka!

    Do parlamentu z przeciętnego okręgu wyborczego, takiego ani lepszego ani gorszego, kwalifikowałoby się (może!) kilka najwyżej osób. Do tego bowiem, aby być reprezentantem narodu, debile, potrzebne są najwyższe kwalifikacje, zupełnie wyjątkowe predyspozycje, nadzwyczajna uczciwość, wielkie osiągnięcia na jakiejś niwie

i powszechny autorytet w lokalnym środowisku. A myślę, że także
i odpowiedni, może nawet więcej niż dojrzały, wiek. Szczególnie chyba

w senacie, gdzie potrzeba seniorów, mentorów, piastunów, jak się mówiło pięknie o takich ludziach w dawnej Polszcze.
    Z dużym trudem by mi przyszło wymienić chociaż pięć takich nazwisk w okręgu, w którym los pokarał mnie, aby żyć. Góra, pięć. I wcale nie spośród list kandydatów. Tacy bowiem ludzie nie pchają się
nigdzie. Są zbyt skromni jak na bezczelne wyścigi do żłobu. I to np. delegacja społeczna powinna udać się do domów takich osób,
grzecznie zapukać i przyklękając z szacunkiem na jedno kolano, poprosić o łaskawe kandydowanie dla dobra ogólnego.

    Póki co, w tym naszym swołoczowatym społeczeństwie takie obyczaje jeszcze się nie narodziły. I pewnie długo nie narodzą.
    Tymczasem co zobaczyliśmy w dniach poprzedzających wybory parlamentarne Anno Domini 2005? Ano, ubiegającą się o te miejsca

w sejmie i senacie jakąś nieokiełznana zgraję durniów. Kutasów i pizd.

     Z samych tylko ich gęb, zanim te mordy w ogóle otworzyli, żeby coś tymi kołkowatymi ozorami wybełkotać, wyzierała jeno durnota. Powiedzieć o tych facjatach, że są przeciętne, byłoby zbytnim komplementem. Na wymioty zbierało się podczas zerkania na plakaty wyborcze z tymi głupolowatymi minami. Prasowe anonse z pożądliwie zerkającymi na Wiejską palantami (i palantkami) z przymilnymi uśmiechami przyprawiały o mdłości.

    Malowało się na tych prostackich gębach jedno tylko pragnienie: załatwić sobie na 4 lata stały, wysoki dochód chroniony immunitetem.

    A jakby tak się – moi drodzy kandydaci – do roboty jakiejś
zabrać, to nie byłoby lepiej? Rąk do pracy w Polsce brakuje, za to
opierdalaczy jest pod dostatkiem, oglądających się na łatwy pieniądz.
Setki świń przebierających krótkimi łapkami w biegu do koryta zdominowały przedwyborczy krajobraz.

    A przecież sposobem na urządzenie się w życiu jest praca
zarobkowa, a nie zasiadanie w sejmowych ławach i senackich fotelach!
Przynajmniej, to nie jest miejsce dla was, nieroby i nieudacznicy,
podkolorowani na plakatowych fotografiach tępo zatemperowaną kredką! Ileż pracy musieli w te materiały propagandowe włożyć graficy komputerowi, ażeby te wasze zęby wyszły na afiszach takie równe

i białe! Przecież normalnie cierpicie na paradontozę, brak wam co trzeciego zęba na przedzie, a te pozostałe kły macie zażółcone od dymu tytoniowego, zaś szkliwo przeżarte wódką.

    Niestety, na niedorozwój umysłowy już żaden retusz wam nie pomógł, chwalić Boga!
    Czy ty wstydu nie masz, hołoto jakaś? Co to za tupet trzeba mieć, że taki jeden z drugim miał w ogóle nadzieję, że zostanie wybrany!

    Co za brak wyobraźni, żeby sądzić, że w powyborczy poniedziałek obudzisz się na ulicy Wiejskiej!
    Każda z was, kreaturo, rychło – na wypadek wybrania – stałaby się kurwą, bo wielkiej klasy potrzeba by było, aby w takim parlamencie się nie skurwić. Nie zeszmacić.

    Każdy z was wnet stałby się alfonsem, bo polityka to jedno wielkie kurewstwo i silnego charakteru oraz hartu ducha potrzeba by ci było, jeden z drugim palancie, ażeby występować w imieniu narodu i dla narodu jako czysty, nie zbrukany gównem człowiek. Nie wytarzany

w pomyjach.
    Na szczęście, setki was odeszły z niczym po tych wyborach.

I nici z żarcia i chlania. Na państwowy wikt, czytaj – czteroletnie wczasy połączone z festiwalem nieróbstwa i kombinatorstwa załapało się tylko kilkoro z was, kochani moi, z każdego okręgu wyborczego.
    Z tych kilkorga, może – jedna, spraw dobry Boże, aby chociaż jedna osoba – okazała się uczciwą aż do ostatniego dnia kadencji.
    A wy, setki kandydatów, którzy gówno wygraliście w tych wyborach, jak wyszliście w poniedziałek na ulicę? Jak się ludziom pokazaliście? Jak
spojrzeliście znajomym w oczy?
    Wytrzymaliście wy ich spojrzenia? Normalny człowiek przecież spaliłby się ze wstydu. Uczciwy to by chciał się chyba pod ziemię zapaść. Taka hańba! Takie ośmieszenie!

    Ale wy, durnie bez honoru, wychynęliście z tych swoich ciemnych nor, podreptaliście do tych swoich sklepów z kaszanką i choć plują wam

w twarz, to mówicie – jak zwykle – że to deszcz pada.
    Dzięki Bogu, pozostały po was w poniedziałek, wy idioci do sześcianu, tylko zwisające smutno, podarte, powiewające na wietrze, plakaty wyborcze. A na walające się pod słupami ogłoszeniowymi skrawki afiszy z waszym wizerunkiem gruźlik splunął zielonkawą flegmą, a pies się wyszczał żółtym moczem.
    Do zobaczenia przy urnach wyborczych za cztery latka!

Jaś Obywatelski